poniedziałek, 23 maja 2016

Rozdział 2. Only one, little condition.

Witam cię serdecznie drogi czytelniku:) Mam cichą nadzieję, że choć odrobinkę spodoba się dzisiejszy rozdział i z miłą chęcią zajrzysz do mnie ponownie:)
Proszę, zostaw po sobie jakiś ślad. Dziękuję:)




***JustinPOV***



Konsumując groszek z puszki wspomnieniami wróciłem do młodzieńczych lat, kiedy to zajadałem się nim ze smakiem. Miałem go pod dostatkiem, a to tylko dlatego, że mieszkałem na farmie.
Tak, zgadza się, wychowałem się na wsi.
Kontynuując.
Moi świętej pamięci rodzice hodowali bydło, i uprawiali różnego rodzaju rośliny. Posiadali bardzo dużą gamę plonów, która poszerzała się wraz z sezonem.
Harowaliśmy w polu jak woły po kilkanaście godzin, zdarzało się, że siedzieliśmy tam cały dzień. Od świtu do zmierzchu. Raz sprzyjała nam pogoda, a raz nie.
Bywało różnie.
Związku z tym, że byłem najmłodszy ze swojego rodzeństwa pracowałem tylko parę godzin.
Mając zaledwie osiem lat już zasmakowałem życia rolnika. Obsługiwałem różne maszyny, bez których nie da się obejść podczas pracy na roli.
Nazajutrz wielkie ciężarówki przyjeżdżały i zabierały to co udało nam się wykopać poprzedniego dnia. Rzecz jasna dostawaliśmy za to pieniądze, co bardzo nas cieszyło, ponieważ w tamtych czasach trudno było o pieniądz. Dzieci nie ubierały się nadzwyczaj modnie, wystarczyła koszulka pocerowana dopasowaną kolorystycznie nitką, do kompletu spodnie. Zdarzało się, że były o kilka rozmiarów za duże, dlatego że otrzymywaliśmy je po nieco starszym i większym rodzeństwie. Ludzi nie obchodziło jak jesteś ubrany, nie przywiązywali do tego uwagi. Zresztą wyglądali tak samo jeśli chodzi o odzież, nikt nie wyróżniał się z tłumu.
Z każdym ruchem szczęki konserwowane warzywo przetwarzało się w zieloną papkę, która podczas połykania ciężko przechodziła mi przez gardło.
Westchnąłem kapiąc w mały kamyczek, który pod wpływem praw fizycznych podskoczył kilkakrotnie, poturlał się kawałeczek i zniknął gdzieś w wysokiej, dawno nie koszonej trawie.
Zadarłem głowę w górę wsuwając dłonie do szarej, brudnej bluzy z kapturem, w niektórych miejscach przedartej.
Natychmiast przymknąłem powieki, ponieważ promienie słoneczne boleśnie poraziły moje karmelowe, hipnotyzujące każdą dziewczynę oczy.
Ptactwo płci męskiej ukryte pomiędzy liśćmi ćwierkało wesoło zwabiając do swojej dziupli wybrankę, z którą z chęcią założyłoby rodzinę.
Nie ukrywam, też chciałbym być takim ptakiem.
Wolny, latałbym pomiędzy chmurami i cieszył się bądź co bądź krótkim życiem.
Chociaż nie musiałbym martwić się tym, że zostanę zjedzony przez sztywnych. Nie musiałbym ukrywać się, szukać bezpiecznego miejsca, tylko spokojnie przycupnąłbym na jednej z grubych gałęzi, a w razie niebezpieczeństwa odfrunąłbym.
Patrząc nieustannie na lasek przede mną w mojej głowie pojawił się obraz dziewczynki, którą przyprowadził nie kto inny jak Jai.
Zdaję sobie sprawę, że cholerną głupotą byłoby zostawić ją tutaj samą, lecz nie mam wyboru.
To byłoby nie sprawiedliwe wobec moich przyjaciół, których znam od czasu apokalipsy. Przez te parę wiosen zdążyliśmy się poznać, śmiało mogę powiedzieć, że jesteśmy jedną wielką rodziną. Mogę im zaufać, a oni mnie. Działanie w dwie strony.
Skąd mam mieć tą pewność, że ta maleńka na pozór bezbronna istotka nie planuje czegoś złego? Może ktoś ją tutaj przysłał?
Może ma zamiar nas okraś i przy najbliższej okazji poderznąć gardła, czy też wystrzelać jak kaczki beztrosko pływające po tafli wodnej.
Nie mam pojęcia co kryje się w tej  małej blond główce, a chciałbym wiedzieć.



***JanetPOV***


Chowałam się za brunetem niczym tchórz, trzęsłam ze strachu jak galareta, te objawy towarzyszyły mi z dwóch ważnych przyczyn.
Po pierwsze, stałam tam w samej szpitalnej koszuli, która odkrywała za wiele, zaś zakrywała nie wiele. Mówią niewiele, miałam na myśli nogi, za wszelką cenę próbowałam je zakryć.
Nie to, żebym nienawidziła swojego ciała, była jakąś zakompleksioną niunią.
Wręcz przeciwnie.
Podoba mi się moja budowa i to bardzo. Jednakże druga partia mnie zaczynająca się od bioder, a kończąca u gładziutkich opuszków palców u stóp, już znacznie mniej.
Po za tym, nie znałam konkretnego powodu mojej obecności wśród osób, które po raz pierwszy widzę na oczy.
Nie mam zamiaru służyć u nich jako pogotowie seksualne otwarte dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Pewnie zapytacie. Skąd ta pewność, takie podejrzenie, że mają według mojej osoby niecne zamiary.
Myślę tak, ponieważ ich zespół składa się z samych mężczyzn plus do tego jedna, samotna, ciemnowłosa dziewczyna.
Zaraz, zaraz, zaraz. DZIEWCZYNA.
Przesuwam swoje ciekawskie spojrzenie na jej posturę, i gdybyśmy znaleźli się w kreskówce ma szczęka opadłaby z wrażenia, a oczy wyszły na wierzch jak dwie, białe piłeczki ping-pong'owe.
Nie wiem jak opisać słowami mój niemały zachwyt.
Wzrostem przypominała młode drzewko wiśni, które było w trakcie dojrzewania.
Ah te włosy, czarne niczym smoła, sięgające za krągłą pupę. Opadały na jej wychudzone ramionka, delikatnie pokręcone przy końcówkach.
Oczy, takie piękne, takie brązowe, głębokie, hipnotyzujące, marzycielskie, przepełnione tęsknotą za dawnym spokojem, ładem i składem.
Nosek, mały, lekko zadarty, przyozdobiony maluśkimi piegami. Wyglądały jakby ktoś pociapkał jej nosek i policzki farbą z szpiczastym pędzelkiem.
Usta, ahh. Pełne, malinowe, wprost stworzone do całowania. To idealne, kuszące serduszko na górnej wardze.
Szyja, taka delikatna, ciepła, pulsująca pod wpływem licznych żył, przez które przepływa krew.
Stworzona do pozostawiania po sobie malinek.
Piersi, ich już niestety nie mogę tak dokładnie ocenić. Przykryte bluzką i ciemnym stanikiem prześwitującym spod białej, jedwabnej tkaniny.
Brzuszek, zapewne płaski, proporcjonalny do reszty ciała.
Nóżki, takie szczupłe, zgrabne, chude, wysportowane. Najbardziej podniecający tunel między jej nogami.
Jest jeszcze coś, coś co chciałabym zobaczyć najbardziej. Coś co kręci, zarówno faceta jak i kobietę.
Tym czymś jest cipka, ociekająca sokami podczas podniecenia.
Dziwiłam się, że wcześniej nie dostrzegłam tego anioła.
-Justin, pozwól jej zostać. Bądź wyrozumiałym człowiekiem, jeśli coś jej się stanie będziesz miał wyrzuty sumienia- odezwała się moja piękność, marzę o niej.
Wytatuowany blondyn westchnął, zacisnął pięści tak mocno jak tylko było to możliwe.
Pomamrotał coś niezrozumiałego pod nosem, przemówił.
-Nie wierzę, w to co mówię..-jęknął. Muszę przyznać, że na ten dźwięk poczułam dziwny ucisk w dole brzuszka.-Możesz zostać, dziś zrobię dzień zwierząt i przygarnę cię pod swoje skrzydła.- powiedział poddenerwowany.- Tylko zapamiętaj sobie jedną, bardzo ważną rzecz.- podszedł niebezpiecznie blisko.- Jeśli wyczuję, że coś kombinujesz, zobaczę, że coś jest nie tak. Choćby jedno małe potknięcie z twojej strony, które nie wpłynie na naszą korzyść.- przełknął głośno ślinę, a jego jabłko Adama uniosło się i szybko opadło.- Zabiję cię.- szepnął, a potem odszedł.
Zszokowana jego postępowaniem nie odzywając się ani słowem udałam się za grupką nowo poznanych ludzi.
Szliśmy przez zaśmiecone miasto jakieś piętnaście minut, a potem stanęliśmy przed małym, jednorodzinnym domkiem.
Kiedy wszyscy zniknęli z mojego pola widzenia, tak samo chciałam wejść do domu.
Jednakże coś, a raczej ktoś uniemożliwił mi to.
-To, że pozwoliłem ci dołączyć się do naszej grupki, nie czyni cię jedną z nas. Dlatego też, nie widzę potrzeby, byś zamieszkała razem z nami. Twoje mieszkanie jest zaraz za domem.- powiedział znikając na moment. Po chwili wrócił, trzymając pudełeczko w ręce.- Proszę, to dla ciebie. W razie gdyby naszli cię nieoczekiwani goście.- zaśmiał się.-Miłej reszty dnia.- mruknął zatrzaskując drzwi tuż przed moim nosem. O mało co mi go nie złamał.
No, ale przynajmniej mam się gdzie zatrzymać.
Po chwili udałam się pod wskazane wcześniej miejsce.
Wiecie co zobaczyłam?
Zwykły, mały z jednym okienkiem...KURNIK.Spojrzałam na tajemnicze pudełko.. TRUTKA NA SZCZURY.
Miło.


******
No to kolejna seria moich wypocin.
Z góry przepraszam za błędy, jeśli się pojawią.
W poprzednim rozdziale były jakieś literówki, ja ich nie widzę;/
Ale nawet takie komentarze dotyczące drobnych błędów mobilizują.
Bo przynajmniej wiem, że ktoś to czyta.
Tak więc, komentujcie, krytykujcie.
Przyjmę wszystko:)
I polecajcie tego bloga znajomym.
Do następnego, trzymajcie się, cześć.
KONTAKT ask.fm/undead_ud


CZYTASZ=KOMENTUJESZ- takie prawo dżungli.

niedziela, 1 maja 2016

Rozdział 1. Who you are?

Jeśli chociaż w najmniejszym stopniu spodobał ci się rozdział, zostaw po sobie ślad.
Nawet nie wiesz jak bardzo to motywuje:)




***Janet POV***



Kołderka, którą byłam okryta rytmicznie unosiła się w górę, a potem w dół powtarzając owy obieg co kilka sekund.
Wybudziłam się niespełna godzinę temu, ale jak na razie nie dawałam znaku życia.
Leżałam cichutko na swojej szpitalnej pryczy spoglądając w sufit.
Zastanawiałam się gdzie ojciec, którego obecność czułam podczas śpiączki.
Odwiedzał mnie co dziennie, zasiadał na mały drewniany taborecik, zapewne był bardzo niewygodny ale nie narzekał. Chwytał moją kościstą dłoń obdarowując ją pojedynczymi, czułymi pocałunkami.
Szeptał jakieś niezrozumiałe słowa powiązane z szlochem.
Dlatego też nie potrafiłam go do końca zrozumieć.
Żal mi go.
Zdaję sobie sprawę z tego, że w swoim dotychczasowym życiu przeszedł nie jedną krętą drogę, która pozostawiła na jego piętach odciski.
Zdaję sobie doskonale sprawę, że nie jedna okoliczność dała mu w kość, ale mimo wszystko przetrwał, bo miał dla kogo.
Jeszcze kila lat temu miał u swojego boku piękną żonę, którą kochał ponad wszystko i szesnastoletnią córkę.
Prawdę mówiąc dalej ją ma, jednakże jest przekonany tym, że powoli mnie traci.
Nikt nie ma zielonego pojęcia o moim wybudzeniu się, natomiast dziwi mnie ten spokój na przypisanej mi sali.
Zwykłam przywyknąć do gwaru otaczającego mnie z każdej możliwej strony, a także pielęgniarek krzątających się przy moim łożu.
Westchnęłam po cichu i chwilę biłam się z myślami czy wcisnąć ten olbrzymi czerwony guzik przymocowany do ramy, czy też może spróbować przyprowadzić się do pionu na własną rękę.
W ostateczności postawiłam na drugą opcję.
Wzięłam głęboki oddech przymykając delikatnie powieki, w ten sposób próbowałam się choć odrobię odprężyć.
Po kilku minutach uniosłam rękę, oczywiście najsampierw nie za wysoko, nie ruszałam się jakieś cztery lata. Nie byłam pewna czy jeszcze potrafię, podobno mięsień nieużywany zanika.
Sprawdźmy to.
Chciałam również uniknąć jakiegokolwiek bólu, miałam go zadość.
Poruszyłam paluszkami, by potem chwycić pierzynę i jakoś zsunąć nakrycie z swojego ciała.
O dziwo zrobiłam to, beż żadnego szwanku.
Przyszedł czas, by przejść do pozycji pół leżącej jak i za równo pół siedzącej.
Tutaj już niestety pojawił się niemały problem, albowiem kiedy tylko uniosłam plecy znad pryczy poczułam w całym ciele niemiłosierny ból.
Odruchowo zgarnęłam wargę między zęby, zagryzłam ją na tyle mocno, że aż poczułam metaliczny smak w ustach.
Byłam z siebie dumna, ponieważ byłam święcie przekonana, że po takiej przerwie nie poruszę się nawet na centymetr.
A tu proszę, niespodzianka.
Nadszedł czas na spuszczenie nóg nad ziemię.
Siłowałam się sama ze sobą.
-No dalej Janet, wstawaj. Przecież to nic trudnego, robiłaś to już miliony razy. -mruknęłam z wyrzutem krytykując samą siebie. Chwyciłam się metalowej rurki przyspawanej do szpitalnego legowiska mającego służyć jako barierka ochronna.
Zazwyczaj zdobią je różnego rodzaju tabliczki informujące o wieku pacjenta, i innych danych osobowych.
Trzymając się kurczowo tego co wpadło mi w ręce kierowałam się w stronę białych drzwi wejściowych prowadzących na korytarz.
Gdy tylko nacisnęłam na zimną klamkę, a drzwi automatycznie zostały otworzone co umożliwiło mi wydostanie się z pomieszczenia poczułam chłód, który wstrząsnął moim ciałem.
Zerknęłam w dół, a następnie strzeliłam mentalnie przysłowiowego facepalma.
Nic dziwnego, że zrobiło mi się zimno. Przecież to logiczne, jeżeli jest się ubranym tylko w przydużą, wypłowiałą i miejscami przetartą koszulkę.
Ostatni raz przeczesałam wzrokiem pokój w poszukiwaniu jakiejkolwiek części garderoby, lecz na marne. Nie znalazłam nic, co mogłoby sprawić, że poczuję się odrobinę cieplej.
Zrezygnowana westchnęłam i postanowiłam iść.
Powolutku, niczym nowo narodzona kózka wlokłam się z nogi na nogę szurając swoją bosą stópką o niemiłosiernie lodowate podłoże.
Nie znałam drogi, przez którą mogłabym wydostać się z budynku, co wiąże się z tym, że musiałam poszukać kogoś kto udzieli mi niezbędnych informacji.
Po dłuższej chwili poszukiwań ujrzałam jakąś postać wlekącą się pod salę z numer osiem, czyli salę operacyjną. To była jedyna szansa.- Przepraszam- zagaiłam, i próbowałam zidentyfikować z jaką płcią mam do czynienia- Proszę pana.- echo rozeszło się niczym lawina po pustym holu. Przez momencik miałam wrażenie, że nie usłyszał moich nawoływań.
Jednakże odwrócił się przodem do mojej osoby i posyczał coś pod nosem.
Chyba był zły, może w czymś przeszkodziłam?- Boże, nawet pan sobie sprawy nie zdaje z tego, jaką pomoc mi pan okazuje- uśmiechnęłam się do niego życzliwie. Nic nie odpowiedział, tylko wlókł za sobą nogę i mamrotał coś niezrozumiałego. Szedł coraz szybciej wyciągając swoje zakrwawione ramię do mnie.
Zmarszczyłam czoło, i wytężyłam słuch będąc zdania, że w trakcie chodu tłumaczy mi kierunek,w którym mam się udać.
Nagle staje się coś, czego bym się nigdy nie spodziewała.
Jego noga odpada.


***JustinPOV***


Uciąłbym sobie jeszcze krótką drzemkę, gdyby nie fakt, że słońce aka suka uniemożliwiała mi tego dokonać. Mimo tego iż rolety były zaciągnięte aż po sam parapet waliło po oczach i to równo.
Cholera, chcąc czy nie chcąc musiałem dźwignąć swoje zacne cztery litery i odwiedzić łazienkę, a dokładniej kabinę prysznicową, do której bardzo dawno nie zaglądałem.
Mój zapach nie należy do najprzyjemniejszych, najwidoczniej mojej pannie w żaden sposób nie przeszkadza to jak pachnę, ponieważ śpi z twarzą wciśniętą pod moją owłosioną paszką.
Nozdrza Seleny działały jak odkurzać, przy każdym oddechu wciągała zarost do wnętrza nosa, a następnie kichała jak chory kot.
Parsknąłem śmiechem a potem odwróciłem swoje zwłoki na lewy bok, tak by być przodem do czarnowłosej piękności.
-Kochanie, czas wstawać. -nachylony nad jej uszkiem szeptałem zgarniając kosmyki przyklejone do jej czułka.
Była brudna, śmierdząca i spocona równie grubo jak ja.
Od dawna nie kąpaliśmy się w czystej wodzie. Naszą dotychczasową wanną była rzeka, staw, albo jezioro, zależy co spotkaliśmy na podróżniczej drodze.
Po raz pierwszy od trzech miesięcy tułaczki czujemy się bezpiecznie.
Może i nie jest to stu procentowe bezpieczeństwo, ale jednak w jakimś stopniu jesteśmy i możemy zasnąć nie martwiąc się o to, czy jakiś sztywniak przypadkiem nie zrobi się głodny i nie zechce nas skosztować.
Na początku apokalipsy nasza grupka liczyła ponad trzydzieści osób, większość z nich nie wytrzymała psychicznie i popełniła samobójstwo. Szkoda mi tych ludzi, nie byli przygotowani na taką próbę, na którą Bóg wystawił każdego z nas.
-Jeszcze chwilka Justin. -wymamrotała w końcu niewiasta.
-Nie marudź, mała marudo. -niczym szczypawka dziabnąłem jej zgrabniusie, jakże gładkie udo.
-Dostaniesz zaraz w czambo stary grzybie. -nawarczała na mnie.
-Ależ ty dziś jesteś kąśliwa.

Nie widziałem przyszłości naszej konwersacji, więc zwlokłem się z tapczanu i podszedłem do starego bujaka. Wystarczyło go tylko przesunąć odrobinę w lewo, a kurz osadzony na materiale uniósł się w powietrzu tworząc kłęb, przez który zakasłałem kilkakrotnie.
Nie zwracając już na nic najmniejszej uwagi udałem się do łazienki.
Wykonałem poranną kąpiel, nie będę zagłębiać się w dokładny opis co myłem i jak, no chyba, że jakieś zboczuszki są bardziej niż chętne. To czemu by nie?
Wysuszony i pachnący oraz orzeźwiony wydostałem się z wnętrza łaźni, a ten śpioch dalej kimał w najlepsze.
-Cholera, wstań. Ileż można cię o to prosić. Zaczynasz mnie irytować. -lecz ona nie poruszyła się ani na milimetrów.
Pokręciłem głową dodatkowo machnąłem ręką lekceważąco i pobiegłem wrzucić coś na ruszt.
Nie miałem nic w ustach od paru dni. Kiedy prowadziliśmy wędrowny tryb życia czasem udało nam się coś upolować, albo złowić. Jakoś udało się rozniecić ogień, oporządzić zdobycz, by następnie upiec zwierzynę.
Nie były to jakieś rarytasy, jednakże nie narzekaliśmy. Wręcz przeciwnie, cieszyliśmy się, że mamy możliwość cokolwiek zjeść.
Pewnie sobie teraz pomyślicie, dlaczego nie przeszukaliśmy domów i nie zabieraliśmy pożywienia.
Muszę przyznać iż to doskonały pomysł, jednak w środku totalnego pustkowia, gdzie dokoła masz tylko las i nic więcej, no jednak trudno znaleźć dom.
Dopiero teraz odszukaliśmy małe miasteczko, po śniadaniu wyruszamy na poszukiwania.

GODZINĘ PÓŹNIEJ

-Gdzie Jai?- zapytałem chowając pistolet do tylnej kieszeni obdartych jeansów.
-Poszedł zgarnąć jakieś jedzenie, zaraz przyjdzie- odezwała się Selena. Już miałem zamiar coś powiedzieć, ale przerwał mi głos najlepszego kumpla.
-Znalazłem spożywczy, wziąłem tyle jedzenia ile zdołałem unieść- zgiął się, kładąc dłonie na swoich udach. Musiał biec, wnioskuję to z jego głębokiego oddechu.- Pamiętasz jak mówiłeś, że nie ma szans, by jakiś człowiek przetrwał?- unormował swój oddech, i rozmawiał w normalny sposób.- Patrz co znalazłem.- Odsunął się, a zza Jaia wyszła mała dziewczynka, cała się trzęsła.
-No widzę, znalazłeś dzieciaka. Teraz odprowadź je tam skąd przyprowadziłeś i ruszajmy do domu.- zabrałem od niego reklamówki przepełnione po brzegi produktami.
-Chcesz ją od tak zostawić?
-No chyba wyraziłem się jasno. Dziecko nie jest nam potrzebne. Jak będę chciał bobasa, to spłodzę sobie jakieś z Seleną.- wyszperałem z dna siatki jakąś puszkę z groszkiem.
-Nie zostawię jej samej. Stary, to tak jakbyś mnie wrzucił na głęboką wodę, bez jakiegokolwiek zabezpieczenia.
-Nie zrobiłbym tego, doskonale wiem, że nie posiadasz umiejętności takiej jak pływanie.
-No właśnie. Ona zapewne nie posiada takiej umiejętności jak samo obrona.
-Stary, jesteś jednym z moich najlepszych kumpli, wiesz o tym..prawda?- pokiwał głowa na tak.- No więc z łaski swojej nie wkurwiaj mnie. Zostaw podrzutka i chodźmy wreszcie, bo od tych łajz aż się roi. A nie widzi mi się zostać ich przystawką.- i ruszyłem przed siebie podjadając groszek z puszki.


****
Jak wam się podoba?
Będziecie w ogóle czytać moje wypociny?

Jeśli chcesz się skontaktować :)
ask: http://m.ask.fm/undead_ud

CZYTASZ? SKOMENTUJ


niedziela, 17 kwietnia 2016

Bohaterowie+Prolog

Justin Bieber
24 lata
"To stało się tak nagle, z dnia na dzień. Jak jakaś epidemia, która przeistacza ludzi w istotę o zerowym IQ.
Masz związane ręce, tylko stoisz wstrząśnięty i patrzysz jak monstrum pożera innych ludzi, zaraża ich.
Nie liczy się już miłość, seks, pieniądze. Tylko spluwa, naboje i schronienie, w którym możesz się zatrzymać. Na chwilę? Na rok? Może dwa? A może na całe życie?"

Janet Montana
16 lat
"Białe ściany, szpitalna prycza, kroplówka, która skończyła się już dawno temu i nieustannie pikające urządzenia informujące o tym, że Bóg dał mi drugą szansę i wprowadził moje serce w ponowne życie.
Ten widok towarzyszy ci, gdy tylko podniesiesz powieki, jest on niezwykły. Ponieważ po kilku latach znów widzisz światło.
Ale co kryje się na zewnątrz?"




Szablon dla Bloggera stworzony przez Devon.